Zdając sobie sprawę z braku polotu pisarskiego dobrze znanego z opowiadań Matthiasa postanowilem opisac swój pierwszy lot powyzej stu kilometrów. Ktoś mógłby pomysleć, wielki wyczyn – setka w UK, widzimy je często na lidze. No cóż, ale jako pierwszy Polak i to z naszego klubu Grupa 303 zapisałem się poniekąd na kartach historii.
Zeszły rok był dla mnie debiutem XC z racji tego, że latałem głównie rekreacyjnie i z lekkim akcentem na freestyle.
Miałem w ciągu swoich 14 lat paralotniarstwa chwile zwątpienia, byl nawet sezon, w ktorym tylko na tydzień odwiedziłem Bassano, by później odłożyć sprzęt na rok. Pisząc te słowa zachęcam tych, którzy czują tak samo – latanie XC odkrywa nowy sens latania, daje sytasfakcje i motywuje do stawiania poprzeczki coraz wyżej. Wiedziałem, że lot powyżej 100km jest jak najbardziej w zasięgu moich możliwości, był moim celem w tym sezonie, co głośno i wszędzie deklarowałem. Proszę mnie tu źle nie zrozumieć, nie chcę brzmieć jak zarozumiały bufon, tym bardziej, że dwóch kolegów z naszego team-u zadeklarowało 150km. Podchodzę do problemu racjonoalnie, oceniajac swoje predyspozycje realnie. Jestem w tej dobrej sytuacji, że mam szanse urywać się z pracy w połowie dnia. Niestety w wiekszości nie pokrywa się to z dobrymi warunkami przelotowymi, ale sa wyjątki od reguły jak czwartek 14.07.2011 kiedy to RASP wygladał juz dobrze od środy popołudnia. Niestety jak to bywa RASP się nie zawsze pokrywa się z rzeczywistością jak to było we środę. Zmuszony do wzięcia ½ off-a byłem na lokalnej górce Westbury patrząc na w pełni zachmurzone niebo, bez żadnych szans na lot powyzej 30km, bo taki potrzebowałem aby poprawić moją aktualną pozycję w lidze.
Środa 13.07.2011. o 12:00
Tak wygladał wykres blisko Westbury, LM wygladał dużo lepiej, ale dojazd zajmuje 2,5 godziny, więc perspektywa bycie na starcie o 15:30 nie była zachęcająca. Koniec końców zrobiłem trójkąt FAI 10km, który zajął mi prawie 2 godziny i jako jedyny wykreciłem podstawe, która o 15tej była na wysokości 3500’
Czwartek wygladał dużo lepiej i nie tylko w okolicach LM. Problem w tym, że nie bardzo byłem pewny czy będę mógł wziaść połowę dnia.
Będąc dobrej mysłi zabrałem ze sobą cały szpej i z niecierpliwieniem sprawdzalem niebo i kalendarz umów. W tym czasie zadzwonił kolega Jiri, Czech z Londynu informując mnie, że zmierza do Combe Gibbet zamiast na Liddington, ze wzgledu na pokazy lotnicze i Notam. Dotarłem więc na Combe około 13tej mijając autostradą Liddington i kilka rozłożonych glajtow w tym jedno żeglujące po środku zbocza.
Na starcie wiatr był silny i porywisty ale umożliwiajacy start, co potwierdzał jeden glajt Apco Allegra, ktory czasem mial problem z przebiciem się pod wiatr. Wystartowałem jak szybko tylko się dało, wiedząc, że jedna grupa już była na trasie. W tym samym czasie dołączył tandem Bigolden i jakas solówka było nas w sumie czterech.
Wykreciłem noszenie od razu jakieś 600 AGL ale zgubiłem je z powodu braku determinacji w odejściu na zawietrzną i dużym dryfem do tyłu. Po ¾ speeda wróciłem nad zbocze tracąc całą wysokość i tak miałem szczęscie, drógi pilot lądował daleko z tyłu. O 13:30 wypatrzyłem przelatującą grupę tuż na Combe Gibbet i chwilę poźniej nastepną, Okazało się później, że ów Notam nie kolidował z trasą lotu z Liddington.
Nie zajeło to długa jak cała trójka wykręcała się w noszeniu rzędu 1.5m/s co przy tak silnym wietrze nie dawało poczucia bezpiecznego skoku. Bedąc na wysokości jedynie 500m AGL byliśmy 15km od strartu dryfujac w zerkach (usredniacz pokazywał 0,2m/s) Tylko dzięki determinacji i temu, że pracowalismy we trójkę udało nam się przedtrwać zanim wyjechaliśmy pod podstawę na 6000’ w noszeniu 2.5-4m/s. Tandem leciał swoją trasą i dosyć szybko, trymowa szybsza od mojej omegi, ale w noszeniach wychodziły różnice. Pilot na Apco Bryan Regan leciał biżej mnie, tak że zawsze byliśmy w zasięgu zwroku i gdy ktoś z nas topił wracaliśmy jakiś kilometr i już po strachu. Wysoka podstawa chmur dawała możliwość dobrych skoków miedzy nimi, noszenie były w róznych miejscach. Cały czas monitorowałem FL który obinizał się do poziomu 5500’ Każdy z nas krecił coś swojego, czasem jak znalazlem dobrą windę to Apco się dołączał i na odwrót. Tandem leciał w większości niżej od nas i kilka razy myslałem, że padnie. Bardzo szybko przekroczylismy M3 poniżej Basigstoke, w oddali widziałem lotnisko Odiham, starająć sie je ominąć szeroko.
M3 i Gradien Bigolden
Poniżej Odiham jest strefa HIRTA Oakhanger, która już w przeszlości posadziła mnie na ziemi. Nie zaleca się w nią wlatywać, emituje silnie w kierunku południowym.
ATZ Odiham
Na tym etapie lotu (65km) odleglość miedzy nami była tak duża, że trudno było się zlokalizować. Powtarzałem w glowię mantre – zwolnij, zwolnij itd. Byłem blisko Petersfield 20km od morza i warunki tutaj zwykle sa trudniejsze, ze wzgledu na wdzierająca sie bryzę morską. Szybujac pomiedzy speedem i predkoscą trymową zaleciałem kolejne 10 km i o 17-tej spadłem do poziomu około 500m, w tym samym czasie tandem lądował obok jakiegoś toru wyścigowego dla koni. Mnie udało się dryfować w jakiś zerkach, więc wyciągłem traka na maxa z wiatrem 30km/h. Długo nie czekałem i silne noszenie zabrało mnie pod podstawę na wysokość 5000’.
Jednoczesnie gps pokazywał 88km w lini prostej od startu, przynajmniej 90km wg trasy, czyli najdalej jak do tej pory zaleciałem w UK.
Szybko zrozumialem, że wiatr wygrał bitwę z bryzą i moja stówa jest w zasiegu. Niezłe szlaki Cu rozciągnięte były aż w głąb morza.
10km do Bognor-Regis
Nastepne 10km pokonałem bez straty wysokości wychodzac 2.5km w głąb morza. Do Francji by się nie doleciało, ale nastepne 10km na pewno. Odwróciłem się kontrolnie pod wiatr i zrozumiałem jak silnie zpycha mnie w głąb morza, geograficzny wiatr NW i bryza SW dają składową W o prędkości 40km/h. Na tym etpie nie myślałem o problemach podczas lądowania, tylko w patrywalem się w dystans, który pokazywał blisko 98km.
Worthing 1600m npm
Przed sobą mam niebieskie niebo i chmurę, która rzucając cień nad Brighton nie miała zamiaru na mnie czekać.
Udało mi się wrócić prawie na ląd, tracąc przy tym 1000m wysokości
Lądowałem kilka metrów przed ATZ Shoreham, LK8000 uratował mój lot. W ostatniej chwili usłyszałem ostrzeżenie o strefie i po odwróceniu pod wiatr musiałem użyć speed, gdyż leciałem tyłem prosto w ATZ. Lądowanie było ok – jak zwykłe wyrwało mnie z butów, ale bez strat w sprzęcie. Po lądowaniu okazało się, że telefon mi się całkowicie wyładował i mam problem ze złożeniem glajta, tak wiało, że łeb chciało urwać.
Szczęscie mnie nie opuściło, podeszła do mnie dziewczyna, która zaoferowała pomoc w złożeniu skrzydła i podwózkę do stacji kolejowej.
Sama jest pilotem, której ostatnio skradziono sprzęt z bagażnika samochodu. Powrót trzema pociągami do Swindon, gdzie czekala na mnie moja Edyta, nastepnie dojazd i zabranie samochodu jako ostatni jest wykładnikim długości lotu. Przed pierwszą w nocy byłem w domu i pierwsze co zrobiłem to załadowanie tracka.
Mam nadzieję, że nie zanudzilem Was na śmierć, ale emocje jakie mi towarzyszyły były nie do opisania.
Pozdrawiam
Janek
Chief Coach G303